Po długich oczekiwaniac wylądowaliśmy w Heraklionie!
Pierwszego dnia nasz kontakt z Kretą ograniczył się do widzenia jej z lotu ptaka, następnie z autobusu, ze zjedzenia pierwszej greckiej kolacji i pójścia spać :) Plan był taki, że po kolacji idziemy na spacer, ale niestety z reallizacją było trudniej ;)
Sam przelot na trasie Kraków - Heraklion to świetna sprawa! Widoki nieziemskie :) Szkoda tylko, że nasza znajomość geografii nie pozwoliła nam na rozpoznanie wszystkich charakterystycznych miejsc.
Lądowanie w Heraklionie było niesamowite. Wyobraź sobie, że lecisz nad morzem. Coraz niżej i niżej. Ląd po Twojej lewej spory kawałek od Ciebie, a Ty ciągle zbliżasz się do wody... I nagle, ni stąd ni z owąd wyrasta pod samolotem pas startowy :) I już po chwili jesteś na lotnisku im. N. Kazantzakisa w Heraklionie :)
Wyjście z samolotu i pierwsza rzeczz jaką odczuwasz stawiając pierwsze kroki na kreteńskiej ziemi to gorąc. Uderzający gorąc. Cudowny gorąc :)
Sprawnie skierowano nas do odpowiedniego autobusu (tu Neckerman spisał się nieźle - nie było zamieszania, wszystko jasno i miło) i po godzinie jazdy byliśmy już w "naszym" Rethymnonie :)